Strony

wtorek, 28 października 2014

126. Dzień 11... Fish House i ostatnie zakupy...

W tym poście pokażę wam super restaurację do której zabrał nas A. żeby uczcić moje nadchodzące urodziny.

Fish House... 
W samym centrum Hurgady, na Sakkali...
Jak dla mnie bardzo fajne wnętrze, choć spodziewałam się gorszego standartu :) Więc plus dla nich.
Obsługa bardzo miła, uśmiechnięta... Bardzo dobrze porozumiewają się w języku angielskim, rosyjskim i niemieckim...
Kolejnym plusem jest czas oczekiwania. Nie ukrywam, że nasza Andy nie lubi czekać, szybko jej się nudzi czekanie. Przekąski dostaliśmy zaraz po złożeniu zamówienia, a na danie główne czekaliśmy około 15-20 minut... W normie ;)
A teraz najważniejsze ;)
Jedzenie... Zamówiliśmy grillowane krewetki królewskie, rybę i ryż z owocami morza, no i dla Andy rybę z frytkami. Wszystko rewelacyjne, przepyszne... A krewetki?... Hmmm, nie jadłam lepszych... Najfajniejsze jest to, że ceny są bardzo niskie. W życiu nie zapłacilibyśmy tak mało w Polsce czy w Anglii za takie smakołyki... Za całość zapłaciliśmy LE300, czyli jakieś 140zł... Sami widzicie...
Tylko się stołować w Egipcie hihihi.













W sumie urodziny miałam trzy dni później ale akurat mieliśmy lot powrotny. Dlatego urodziny uczciliśmy 11 października ;) 
Dziękuję kochanie za wspaniały obiad i cudowny czas razem :× Kocham Cię...

125. Dzień 10 - Hurgada City Tour...

Zanim przejdę do tematu chcę się usprawiedliwić dlaczego piszę z opuźnieniem ;)
Otóż dlatego, że ostatnie dni w Hurgadzie zleciały nam na ciągłych wyjazdach... Poza tym internet był tak słaby, że ja z reguły cierpliwa i spokojna duszyczka wpadałam w złość. Więc lepiej było odłożyć to na odpowiednią chwilę niż tłuc telefonem o podłogę, ktory i tak niczemu winny nie był ;)
A teraz, jakieś dwa tygodnie po powrocie, w końcu ogarnięta mogę pisać dalej...
Tak więc już jestem...

Hurghada... Dzień 10...
Zaplanowaliśmy sobie wycieczkę po okolicy... Dostaliśmy to tak naprawdę w gratisie, w podziękowaniu za zakup innych wycieczek objazdowych w jednym z polskich biur miejscowych. Zdziwilibyście się ilu tu mieszka polaków ;) I jak nie zajmują się organizacją wycieczek, atrakcji dla turystów, to oferują kursy nurkowania...

Nasza wycieczka była fajna, bo mieliśmy baaaardzo małą grupę. Byliśmy tylko my z A. i Andy oraz dwie młode polki. Mieliśmy więc przewodnika tylko dla siebie hihihi
Szczerze powiem, że byłam pod wrażeniem miasta... Zmieniło się i to bardzo... To nie ta sama mała turystyczna miejscowość co cztery lata temu.
Naszą małą podróż zaczęliśmy od Hotelu Sheraton oraz od restauracji Felfela – była okazja do zrobienia zdjęć na tle panoramy Hurghady. Zwiedziliśmy największe uliczki, najbogatsze w sklepy i restauracje... Tętniące życiem...







Przewodnik pokazał nam również biedne dzielnice, gdzie żywcem zabijano kozy na ulicy i dzielono mięso :( Niestety to norma tam... Żal było patrzeć na dzieci, które biegły za samochodem z wyciągniętymi rękoma...
Zwiedzaliśmy Marinę... Polecam gorąco, to zupełnie inny świat w porównaniu z centrum starego miasta. Znajdziecie tam wiele zacienionych knajpek o europejskim standardzie... i cenach. Chociaż można trafić na jakieś happy hours. Wybór spory od pizzy, przez kanapki, po owoce morza i sushi. Warto zajrzeć...



Zahaczyliśmy o targ rybny... Tu to dopiero znajdziecie ryby ;) Jednak ktoś z delikatnym nosem nie wytrzyma tam długo hihihi






No i godne polecenia, jak dla mnie gwóźdź programu, zwiedzanie Meczetu. Jeden z największych choć nie najstarszych. Zawsze marzyłam by wejść do środka. I natrafiła się okazja. Jednak trzeba było wdziać odpowiedni strój, by zakryć ramiona, nogi i oczywiście głowę.









A na koniec atrakcją był jedyny kościół koptyjski :)





Jednym słowem dzień zaliczamy do udanych, nawet bardzo udanych :)
A więcej o Hurgadzie znajdziecie tu.

piątek, 10 października 2014

124. Sen... Regenerecja przed powrotem...

A dziś kochani o nadzwyczajnym zjawisku...
Jakże normalnym ale dla mnie w ostatnich dniach wyjątkowym :)

Sen, bo o nim mowa, jest lepszy, spokojniejszy i dłuższy. W ostatnich trzech dniach Andrea sypia o niebo lepiej :)
Czy to zasługa klimatu :)??? Hmmmm... Być może. Odkąd moja kruszynka poczuła się lepiej całe dnie spędzamy na spacerach i kąpielach w morzu. No i reakcja jest natychmiastowa :) Wieczorami Andrea zasypia około 8pm a rano budzi się około 5-6am :) A w ciągu dnia zasypia około południa i śpi do trzech godzin :)
Tym sposobem oboje z A. mamy też czas tylko dla siebie hihihi... Córka skutecznie zapewnia nam codziennie parę godzin drugiego 'miesiąca miodowego'...

Popołudniowa drzemka w Hurgadzie ;)

Wiecie, że nawet pojawił się pomysł kupna mieszkania tu w Hurgadzie :) Byłoby gdzie się zatrzymać na urlopie, a poza urlopem można zlecić wynajem. Inwestycja zwrotna :)
Nawet orientowaliśmy się w cenach. Wyobraźcie sobie, że można już kupić małe m1 od 8000$... Mało prawda :)

Ale to może kiedyś, bo przecież nie można podjać decyzji tylko dlatego, że dziecko sypia tu lepiej :)))
Może już na emeryturze... A póki co regenerujemy siły i ładujemy akumulatory przed powrotem do codzienności...

Pozdrawiamy :)))

wtorek, 7 października 2014

123. Hurgada cd. Dzień 5,6 i 7...

Ach jak szybko mijają tu dni... Za szybko. Tylko inna sprawa, że i żyje się tu szybciej, intensywniej.
Dla nas tydzień już minął. Ale każdy dzień przynosi nam mnóstwo radości. Radości z bycia razem... Bo prawda jest taka, że natłok obowiązków życia codziennego nie pozwala nam cieszyć się tak jak to robimy teraz.
Jeszcze siedem kolejnych dni i znowu wrócimy do planu dnia... Praca, dom, zakupy, sprzątanie, i tak w kółko... Więc korzystamy na maxa...

Ostatnie trzy dni spędziliśmy baaardzo aktywnie. Dzień w dzień na łodzi od 9am do 5pm, przy temp. 37°... Mój A. zaliczał kolejne sekrety scuba divingu a my z Andy naprzemiennie opalanko - pływanko...
I uwierzcie mi, że nawet w piątym miesiącu ciąży można :) Kocham wodę i nie mogłabym sobie odmówić przyjemności pływania, do tego w morzu czerwonym. Wspaniałe rafy, przepiękne ryby...
Andy również zdała egzamin na 6+ :) To był jej pierwszy raz na otwartym morzu... Co ja gadam... Pierwszy raz w ogóle na otwartej wodzie. Wcześniej pływała tylko w basenie...
Dla ścisłości Andy pływała z nami w kółku, ale miała ogromny fun a ja byłam z niej taka dumna... :)
Mam najwspanialsze dziecko na świecie ...

Andrea poznała też nową koleżankę w tym samym wieku... Miałam totalny spokój. Rodzice tej dziewczynki praktycznie cały czas zajmowali się obiema... Zresztą to Andy nie dawała im spokoju, tak ich polubiła, a oni odwzajemnili się jej tym samym... Normalnie było mi wstyd, że moje własne dziecię wybrało 'nową mamę i tatę' hihihi Ale oni naprawdę byli mili... Poza tym może Andy daje nam znak, że już czeka na siostrzyczkę... Któż to wie :)

New friend :)

***

A teraz kochani kładę się, bo dosłownie padam na twarz... Moje dwa skarby, ten większy i ten malutki, już smacznie śpią...
Śmieliśmy się z A., że trzeba było Hurgady żeby się spać wcześniej położyć :)))

Życzę spokojnej nocy... 

sobota, 4 października 2014

122. Hurgada, dzień 3 i 4...

Od ostatniego posta wiele się zmieniło... Na lepsze :)
Andrei spadła gorączka, zaczęła po trochu nawet pić... Martwię się, bo nadal nie chce nic jeść... Dajemy jej na siłę mleko w butelce, więc coś tam zawsze ma... Ale jakby nie było jest o niebo lepiej :))) Najważniejsze, że gardełko i migdałki czyściutkie...
Dlatego zdecydowaliśmy się dziś na małą wycieczkę... Trochę mamy już dość siedzenia w pokoju hotelowym, Andrea zresztą też.

Piątek, 3 października 2014...

To nasze pierwsze, dłuższe wyjście z dala od hotelu... Wybraliśmy więc pokazy delfinów i foczek :) Miejsce stosunkowo nie daleko od Hurgady (Makadi Bay, jakieś 25-30minut busikiem)... No i pomyśleliśmy, że w końcu Andy może być zainteresowana :)
Wyjazd z hotelu około godziny 2pm...
Przyjechał po nas busik, zapłaciliśmy, zapakowaliśmy się i w drogę... Na szczęście byliśmy pierwszymi turystami więc wybraliśmy miejsca z przodu :) Dużo miejsca i widoki przez przednią szybę...
Na miejscu byliśmy około 2.40pm... Musieliśmy chwilkę poczekać w cafe aż poprzednie show się skończy. Był czas żeby się rozejrzeć :) Miejsce dość duże. Przyznam, że zadbane co mnie trochę zdziwiło, bo to w końcu pustynia i Afryka :)
Zaczęliśmy parę minut po 3pm. Było sporo turystów, najwięcej z Rosji...
No i show...
Na początek lew morski... Oj fenomenalny był... Najbardziej ujęły mnie ćwiczenia z trenerem, dosłownie jak na siłowni :) Brzuszki, ćwiczenia mięśni udowych (u człowieka bo tu raczej powinnam napisać płetw hihihi)... Po prostu bomba...
Potem były foczki... Równie cudne...
No i finał... Moje ukochane delfinki... Nie da się opisać słowami ich występu... Kto planuje odwiedzić Egipt musi to po prostu zobaczyć. Warto... Koszt niewielki (około 30$, zależy od biura w którym kupujecie wyjazd) a chwile niesamowite, niezapomniane :)
Na koniec oferują pamiątkowe zdjęcia - koszt 10-15$, bądź pływanie z delfinami - 5min 60$...
Pływanie zaliczyłam w Turcji, teraz niestety ciąża mnie ogranicza :( Ale rodzinną fotkę mamy...


Śliczne prawda :)???

***

A dziś spędziłyśmy z Andy babski dzień na plaży :) Mój A. w końcu zaczął kurs nurkowania, dziś dzień pierwszy :) Musiał przełożyć go ze środy ze względu na Andy... Ale co się odwlecze to nie uciecze :) A my dzięki temu byłyśmy we dwie :)




Moja syrenka Kochana <3

A wieczór zakończyliśmy wspólną kolacją i pokazem Cobra Show... 
Jednym słowem ostatnie dwa dni zaliczam do udanych :)))

czwartek, 2 października 2014

121. Wymarzony urlop. Part I...


 Oj wymarzony, wymarzony... Pięć miesięcy na niego czekaliśmy...
Tyle czekania i mamy swoje upragnione słońce, 35° od rana do poźnego wieczora, cudowne morze czerwone, naszą upragnioną Hurgadę...
Przylecieliśmy dwa dni temu (30 września, godz. 20.35)... Ale jak pech to pech :( Póki co podziwiamy widoki z balkonu hotelowego i piejemy z zachwytu nad egipską medycyną...

Ale może od początku...

No więc zaplanowałam sobie, że post 121 powstanie jeszcze przed wylotem... Że poświęcę go w calości pakowaniu i planowaniu każdego z 15stu dni urlopu... Jednak teraz już wiem, że nigdy więcej nie planuj, bo możesz się zawieść :( Dokładnie jak ja...

Tym razem padło na Andreę. Już jakieś dwa, trzy dni przed wylotem zauważyliśmy z A., że coś jest nie tak. Andy, która zawsze uwielbiała jeść, zaczęła bawić się jedzeniem. Przytrzymywała jedzenie w policzkach, jak chomik, a do tego zmniejszała stopniowo porcje do minimum. Z początku myślałam, że to przez teściową, że Andy chce w ten sposób wymusić na babci słodycze bądź inne rzeczy. Jednak dzień przed wylotem przestała wogole jeść, nawet jej ulubione Danio poszło w odstawkę. Wieczorem było już tak źle, ż kazałam A. dzwonić na Emergency...
Zadzwonił, powiedział ile dziecko ma, wszystkie objawy i zachowania, no i zaznaczył, że jutro lecimy do Egiptu... A pani doktor (która zresztą oddzwoniła dopiero po godzinie) po krótkiej rozmowie stwierdziła, że nie ma sensu ciągać jej do szpitala, bo to tylko wirus i nic na to nie pomogą, trzeba przeczekać i dawać dużo płynów.
No więc położyliśmy Andreę spać i czuwaliśmy. We wtorek spakowaliśmy ostatnie drobnostki i pojechaliśmy na lotnisko.
Wydawalo się, że będzie ok. Ale było coraz gorzej... Cały lot, pięć i pół godziny, temperatura i płacz... Horror... A do tego ja w piątym miesiącu ciąży... Myślałam, że zwariuję. Po wylądowaniu godzinna jazda busem do hotelu... A następnie nieprzespana pierwsza noc :(
Urlop zaczęliśmy fantastycznie...
Następnego dnia, temperatura cały czas rosła i w końcu wieczorem wezwaliśmy lekarza. Trochę się obawiałam egipskiego lekarza, wiadomo jakie są opinie. Ale powiem wam, że byłam pod wrażeniem. Lekarz po 50siątce, dość dobrze mówiący po angielsku... Wszedł, zajrzal do gardła i zobaczyl ropienie, angina. Zapytał czy kaszle, odpowiedziałam 'nie'... Zmierzył temperaturę, około 40°... Decyzja - szybki zimny prysznic a w tym czasie on poszedł do apteki po leki. Po paru minutach zimnego prysznica temperatura spadła do 37°. Następnie zastrzyk na obniżenie temperatury... Dostała też antybiotyk i czopki, które ma brać żeby temp nie rosła...
I to był przełom, pierwsza przespana noc od ponad tygodnia. Ufffffff...

Teraz po pierwszej nocy, nadal nie chce jeść ale dajemy jej dużo pić. Andrea wygląda lepiej... Niestety na noc strasznie sie poci i martwię się, że się odwodni... Bo i sika dużo dużo mniej... :(

Boziu i z dziećmi... Jak nie urok to sraczka, jak to powiada moja mama...
Oby jutro było lepiej, bo nie chcę sprawdzać jak wyglądają tu szpitale...

***

A tu pokażę wam migawkę paru zdjęć, które udało się zrobić komórką w lepszych momentach dnia...