Strony

czwartek, 2 października 2014

121. Wymarzony urlop. Part I...


 Oj wymarzony, wymarzony... Pięć miesięcy na niego czekaliśmy...
Tyle czekania i mamy swoje upragnione słońce, 35° od rana do poźnego wieczora, cudowne morze czerwone, naszą upragnioną Hurgadę...
Przylecieliśmy dwa dni temu (30 września, godz. 20.35)... Ale jak pech to pech :( Póki co podziwiamy widoki z balkonu hotelowego i piejemy z zachwytu nad egipską medycyną...

Ale może od początku...

No więc zaplanowałam sobie, że post 121 powstanie jeszcze przed wylotem... Że poświęcę go w calości pakowaniu i planowaniu każdego z 15stu dni urlopu... Jednak teraz już wiem, że nigdy więcej nie planuj, bo możesz się zawieść :( Dokładnie jak ja...

Tym razem padło na Andreę. Już jakieś dwa, trzy dni przed wylotem zauważyliśmy z A., że coś jest nie tak. Andy, która zawsze uwielbiała jeść, zaczęła bawić się jedzeniem. Przytrzymywała jedzenie w policzkach, jak chomik, a do tego zmniejszała stopniowo porcje do minimum. Z początku myślałam, że to przez teściową, że Andy chce w ten sposób wymusić na babci słodycze bądź inne rzeczy. Jednak dzień przed wylotem przestała wogole jeść, nawet jej ulubione Danio poszło w odstawkę. Wieczorem było już tak źle, ż kazałam A. dzwonić na Emergency...
Zadzwonił, powiedział ile dziecko ma, wszystkie objawy i zachowania, no i zaznaczył, że jutro lecimy do Egiptu... A pani doktor (która zresztą oddzwoniła dopiero po godzinie) po krótkiej rozmowie stwierdziła, że nie ma sensu ciągać jej do szpitala, bo to tylko wirus i nic na to nie pomogą, trzeba przeczekać i dawać dużo płynów.
No więc położyliśmy Andreę spać i czuwaliśmy. We wtorek spakowaliśmy ostatnie drobnostki i pojechaliśmy na lotnisko.
Wydawalo się, że będzie ok. Ale było coraz gorzej... Cały lot, pięć i pół godziny, temperatura i płacz... Horror... A do tego ja w piątym miesiącu ciąży... Myślałam, że zwariuję. Po wylądowaniu godzinna jazda busem do hotelu... A następnie nieprzespana pierwsza noc :(
Urlop zaczęliśmy fantastycznie...
Następnego dnia, temperatura cały czas rosła i w końcu wieczorem wezwaliśmy lekarza. Trochę się obawiałam egipskiego lekarza, wiadomo jakie są opinie. Ale powiem wam, że byłam pod wrażeniem. Lekarz po 50siątce, dość dobrze mówiący po angielsku... Wszedł, zajrzal do gardła i zobaczyl ropienie, angina. Zapytał czy kaszle, odpowiedziałam 'nie'... Zmierzył temperaturę, około 40°... Decyzja - szybki zimny prysznic a w tym czasie on poszedł do apteki po leki. Po paru minutach zimnego prysznica temperatura spadła do 37°. Następnie zastrzyk na obniżenie temperatury... Dostała też antybiotyk i czopki, które ma brać żeby temp nie rosła...
I to był przełom, pierwsza przespana noc od ponad tygodnia. Ufffffff...

Teraz po pierwszej nocy, nadal nie chce jeść ale dajemy jej dużo pić. Andrea wygląda lepiej... Niestety na noc strasznie sie poci i martwię się, że się odwodni... Bo i sika dużo dużo mniej... :(

Boziu i z dziećmi... Jak nie urok to sraczka, jak to powiada moja mama...
Oby jutro było lepiej, bo nie chcę sprawdzać jak wyglądają tu szpitale...

***

A tu pokażę wam migawkę paru zdjęć, które udało się zrobić komórką w lepszych momentach dnia...










4 komentarze:

  1. no właśnie ... nasze plany a los -- bywa przewrotnie ;) życzę Wam szybkiego powrotu do zdrowia i fantastycznego wypoczynku!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Ewelina!
      Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że kryzys za nami :) Ufffff Andy zjadla nawet serek i popija soku :) Duuuuuży progress hihihi
      Pozdrawiamy

      Usuń
  2. Wow!
    Zazdroszczę, zazdroszczę...
    ...i jeszcze raz zazdroszczę!

    OdpowiedzUsuń